Tak jak wspomniałam wcześniej, natchnęło mnie na sutasz:) A wszystkiemu winne są te kolczyki, które właściwie, powstały jakiś... rok temu:) Powstały, ale nie doczekały się całkowitego wykończenia i siedziały tak sobie w skrzyneczce z rzeczami do wykończenia w połowie tylko zszyte. .
Winę, za ten stan rzeczy mogę śmiało zepchnąć na sznureczki, które kupiłam w miejscowej pasmanterii, z którymi pracowało mi się bardzo źle - a wtedy jeszcze do sutaszu podchodziłam jak do bomby - męczyłam się nad nimi tak długo, że kiedy miało już dojść do finału i przyszycia ostatniego elementu, który miał wykończyć całość, odechciało mi się nad nimi siedzieć.
Naczekały się długo, a w efekcie, jedynego czego potrzebowały, to kryształka jako "wisienki na torcie" i pary bigli...
I choć wymagały tylko minimalnego wykończenia, stały się początkiem fali mojego maltretowania sutaszu, której skutki co jakiś czas będziecie mogli oglądać i mam nadzieję, że nie będą to dla Was widoki straszliwe:)
Swoją drogą, zaczynam się zastanawiać, co będzie następną ofiarą "fali", wcześniej były ukośniki, potem wyszywane bransoletki, a teraz sutasz, a jeszcze wcześniej wiele innych rzeczy, ciekawe na co teraz złapie mnie fala?
Wzór sam w sobie nie jest może jakiś bardzo skomplikowany, ale jak na
mnie, daje całkiem fajny efekt, bo jest i delikatnie i błyszcząco (a
jak!) Więc po całym tym czasie oczekiwania, muszę w końcu to napisać:
jestem z nich zadowolona, nawet jeśli nie są idealne:)
A, że tyle się
naczekały, zostaną ze mną i będę sobie do nich mruczała "My Precious", tak jak moja psinka do buchniętych mi kapci :)
Miłego weekendu!