Cóż, prawda jest taka, że tematy kosmiczne nie są mi obce. Chociaż fizyka, w szczególności kwantowa, to dla mnie w dużej mierze czarna magia i kiedy przychodzi do omawiania jej zawiłych praw, mimo koncentracji i naprawdę szczerej chęci zrozumienia o co chodzi, niewiele tak naprawdę rozumiem. Tłumaczę sobie to tym, że najzwyczajniej w świecie, mój umysł nie ze wszystkimi naukami ścisłymi jest sobie w stanie poradzić. Zresztą, fizyka i tak nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem, chociaż, kiedy byłam mniejsza, zamierzałam zostać astronautką, albo co najmniej astronomem a to niestety wiązało się z duuuużą dozą fizyki do ogarnięcia;p
Ale nawet mimo zawiłości, sprzeczności i niesamowitość fizyki kwantowej, moja miłość do kosmosu nadal ze mną pozostała, bo nie muszę znać wszystkich szczegółów zachowań cząstek, aby zachwycać się mgławicami, galaktykami, czy kosmosem samym w sobie. Nie muszę znać wszystkich zagadnień fuzji zachodzącej na Słońcu, żeby zachwycać się jego potęgą i tym, że dzięki niemu żyjemy. Ot, mogę sobie uwielbiać kosmos, za całe jego piękno, z perspektywy laika i totalnego amatora:)
I nic dziwnego, że część tego uwielbienia, czasem trafia do moich prac, czy to za sprawą koralików, czy też kamieni, które udaje mi się gdzieś tam upolować. Lapis lazuli lubię wyjątkowo mocno, dzięki jego głębokiej, niebieskiej brawie i bardzo często zatopionych w nim maleńkich drobinek pirytu, który też bardzo lubię, które przypominają mi nie co innego, jak kosmos właśnie:)
Ten konkretnie kamyczek, ma tak świetnie ułożone drobinki pirytu, że wyglądają one jak oglądana z boku galaktyka spiralna:) Dlatego też, mimo drobnych uszkodzeń samego kamienia, zdecydowałam się właśnie tą stronę pozostawić widoczną.
Dla tych, którzy przetrwali przez ten post - wielkie dzięki! :)
Pozdrawiam!