Co może wyjść przy połączenie kilku metrów nitki, kilkudziesięciu gram koralików i szydełka? Podpowiem może, że zwykła krótka i bardzo lakoniczna odpowiedź "naszyjnik" nie oddaje nawet w połowie tego, co przeżyłam.
Wymyśliłam sobie naszyjnik w połączeniu brązu i turkusu, które uwielbiam, na dodatek w kształcie spiralki, którą też bardzo lubię. Nawlekanie poszło szybko, jeśli nie liczyć jednej nie udanej próby;p Za to szydełkowanie... Trwało jakieś trzy tygodnie. I to nie dlatego, że odłożyłam je sobie na bok- dziergałam go dzień w dzień. Problem w tym, że na każde 10 przerobionych rządków, średnio 9 musiałam spruć... A wszystko za sprawą koralików, które przez swój spłaszczony kształt, w ogóle nie nadają się do szydełkowania ich w spiralki. To tak ku przestrodze:) Koraliki co i rusz uciekały do środka, dziwnie się układały - może tego nie widać na zdjęciach, ale szczególnie tam, gdzie były małe koraliki, układają się one jak w ukośniku, chociaż oczywiście ukośnikiem go nie dziergałam. Nadzwyczaj ważne okazało się odpowiednie naprężanie nici, a raczej totalne ich nienaprężanie ;p Że już nie wspomnę o tym jak się plątała...


Jedynie okoliczności w jakich częściowo powstawał były miłe, bo nawleczenia doczekał się w Krakowie, gdzie wypoczywałam w lipcu, co prawda w ostatni dzień pobytu tam, ale jednak. Już po pierwszych rządkach wiedziałam, że nie będzie łatwo, a w pociągu powrotnym, zdałam sobie sprawę, że "nie łatwo" nie oddaje w ogóle tego, co mnie czeka;p Przez 8 godzin jazdy, na przemian dziergałam i prułam. I tak codziennie, po kilka rządków ledwie - czyli do momentu w którym puszczały mi już nerwy;p
Apogeum nastało na szczęście na samym końcu pracy, kiedy nitka splątała się tak, że widziałam w niej jedynie czarną dziurę i szczerą rozpacz. Zakończyłam wszystko, gotowa doczepić na końcach kamyczki dla przedłużenia, albo zaadaptować całość na bransoletkę, okazało się jednak, że na naszyjnik też wystarczy, tak też powstał i jest:) I tylko nie wiem, czy na pewno chcę go zatrzymać;p